Battlefield V i powrót na front II Wojny Światowej
To już kolejny FPS mówiący nam o tym, że coraz śmielej poczyna sobie moda na historyczne konflikty z XX-wieku, tak jak było to na początku najbardziej znanych serii wojennych strzelanek. Po całkiem dobrze przyjętym Battlefield 1, postanowiono dać graczom to, na co od dawna czekali. Największy konflikt minionego wieku, czyli powrót do korzeni Battlefielda – II Wojna Światowa.
Na pierwszy rzut oka to Battlefield 1, ale na sterydach i w czasach II Wojny Światowej. Zacznijmy analizę od tego drugiego punktu. Realia historyczne i pola walki zmieniły się. I teoretycznie widzimy, że mamy do czynienia z II Wojną Światową, ale jakąś taką zmienioną. Co prawda nie wyszedł z tego drugowojenny Fortnite, czego obawiało się wielu graczy po pierwszym trailerze, a po prostu kolejne rozwinięcie formuły Battlefield.
Owszem, nie ma krzykliwych barw i bardzo dziwnych dodatków personalizacji postaci. Jest zwykle szaro i brudno, posępnie, ale to ciągle nie podręcznik historii przeniesiony w realia gry. Nie ma wprost pokazanej nazistowskiej Rzeszy z hitlerowską symboliką, tylko przerobioną flagą Cesarstwa Niemieckiego, krzyżami żelaznymi, brakiem odznaczeń wojskowych, salutowaniem zamiast faktycznego pozdrowienia z III Rzeszy, itp.
Oczywiście nie należy popierać działań i światopoglądu III Rzeszy, ale to nie znaczy, że w treści kultury, jaką jest gra mająca swoją narrację w czasie II Wojny Światowej, III Rzesza została zastąpiona jakąś bliżej nieokreśloną wersją Niemiec. Uzbrojenie czy umundurowanie mimo braku ideologicznej wewnętrznej cenzury też nie jest idealnie wierne historycznym faktom. Szczególnie dodatki do broni i celowniki wyglądają nieraz nowocześniej, ale to głównie domena personalizacji w multi.
Trudny temat
Tak jak w poprzedniej odsłonie, znów dostajemy w kampanii pojedynczego gracza wojenne opowieści, czyli krótkie historie niezwiązane ze sobą dziejące się w różnym czasie wojny, różnych miejscach i z różnymi bohaterami. Cieszy postawienie na pewien wątek, który w zasadzie zawsze jest pomijany przez twórców gier. Jedną z historii jest ta, gdzie mamy Niemiecką perspektywę. Gracz jest jednym z żołnierzy wermachtu, a konkretnie dowódcą czołgu. Nazwa minikampanii „Ostatni Tygrys” mówi sama za siebie. Sam koniec wojny, beznadziejna sytuacja Niemiec, ale rozkaz walki do samego końca, ostatniego żołnierza.
Jedni są realistami, ale wykonują polecenia, nawet w tak beznadziejnej sytuacji, choć mają coraz większe wątpliwości, a inni mocno indoktrynowani przez partię, strzelają do dezerterów i ślepo wierzą w propagandę, jeszcze inni czują po prostu bezsens obrony punktów ostatniego oporu. Mimo przeważających sił wroga musimy pomóc swoim sojusznikom i odeprzeć Amerykanów w naszym potężnym czołgu. Opowieść, chociaż nie poprowadzona z zachowaniem wysokiej klasy, wywołuje pewne emocje i całość została przekazana tak (nie tylko w „Ostatnim Tygrysie”), aby przemówił do nas bezsens wojny i abyśmy spojrzeli na żołnierzy jako normalnych ludzi, którzy też mają swoje rozterki, niezależnie od tego skąd pochodzą i dla kogo walczą.
Kampania rozsiana po świecie
Postawiono na różnorodność, ale jakość niestety nie jest już taka dobra. Szkoda, że żaden kolejny Battlefield nie ma startu do wątku fabularnego z Bad Company 2. To po prostu zapoznanie się z grą, częścią broni i podziwianie widoków jako demo technologiczne, raczej nikt nie kupuje Battlefielda V tylko dla gry singlowej.
Dostępne są kampanie gdzie walczyć będziemy zarówno jako piechur jak i w pojazdach, rozgrywające się w kolejnych latach: 1942, 1943, 1944, 1945 w Afryce Północnej, Norwegii, Francji. Norweska rozgrywka jest ciekawa za sprawą powołania się na autentyczną akcję w fabryce ciężkiej wody, niezbędnej Niemcom do prac nad bombą atomową, chociaż gra nie oddaje wiernie przebiegu operacji. We Francji toczą się najbardziej tradycyjne działania bojowe w singleplayer – poruszające walki afrykańskich oddziałów kolonii francuskich złożonych z rdzennych mieszkańców tamtejszych rejonów. Wspominana niemiecka walka jest czysto pancerna.
Mamy także misję wprowadzenia, gdzie też widać konstrukcyjne odniesienie do Battlefield 1 (chociaż w tym wypadku nie mamy tej samej bitwy w różnych etapach z kilku perspektyw, a kilkuminutowe skoki do potyczek w całkiem różnych rejonach). Podobnie jak miało to miejsce w poprzedniej części, to nie tylko mocne strzelanie na froncie, ale i nie raz podejście skradankowe, które jednak nie każdemu może przypaść do gustu, w końcu to Battlefield, a nie nastawiony na cichą i precyzyjną eliminację Sniper Ellite. Nie mniej nie są to strasznie wymagające momenty, bo nie zawsze mamy konieczność bycia w ukryciu do końca, a wrogowie też nie należą do nadzwyczaj inteligentnych. Mimo wszystko brak broni z tłumikiem na wyposażeniu w cichych miejscach to pewne nieporozumienie – ciągłe bieganie z nożem w Battlefield mija się z celem.
Multi na dużą skalę
Destrukcja otoczenia i starcia bardzo dużej ilości graczy z wykorzystaniem wielu pojazdów, od samochodów po czołgi i samoloty, to coś, co Battlefield robi świetnie, i to się nie zmienia. Mapy są naprawdę rozległe: od Holandii, przez Francję, Norwegię i Afrykę. Są tam tereny mniej zabudowane jak i typowo miejskie, a także o różnym stopniu zdewastowania – zależnie od konkretnego przykładu. Finalnie ma być ich więcej niż w dniu premiery (zresztą i dla singla w grudniu doszła kampania „Ostatni Tygrys”). Wszystkie dodatkowe treści będą publikowane w standardzie dla wszystkich, EA wycofało się z płatnych dodatków na rzecz dokładania co jakiś czas elementów w jednej tylko słusznej wersji gry. Po fatalnych rozwiązaniach mikropłatności z Battlefront 2 i dobrych zmianach w Battlefield 1, to już nie krok, a skok w postawie proklienckiej.
Ciekawą nowością są bardziej rozbudowane niż w Battlefield 1 wieloetapowe starcia, tutaj nazwane Wielkimi Operacjami. Trwają aż 3 dni. Z dnia na dzień teren jest coraz bardziej spustoszony – początkowo widzimy twardo stojące na ziemi budynki miasta, a w ostatnim etapie tylko zgliszcza. Kolejne dni to kolejne cele, jest pewna lekka fabularyzacja. Przechylenie szali zwycięstwa w poprzednim dniu zmienia w pewnym stopniu początkowy układ. To nie tak, że na doczepkę zrobiono 3 starcia na jednej mapie, tylko naprawdę ma to sens i urozmaica zabawę, widać postęp z dnia na dzień.
Co nowego?
A jednak wkradła się odrobina Fortnitea, ale taka tyci-tyci. Można konstruować proste budowle, a w zasadzie osłony. Trochę barykad czy zasłon z worków wypełnionym piaskiem nieraz może zatrzymać wroga o te kilka sekund dłużej, albo dać osłonę na zdewastowanym, już mało zabudowanym terenie. Istotne jest, że nie wznosimy struktur gdzie popadnie, tylko w konkretnych miejscach na mapie, tam gdzie przewidzieli je twórcy gry.
Postać zdaje się poruszać żwawiej w obrębie przeszkód terenowych, a rozrzut broni maszynowej jest jakby mniejszy, co odczuwamy w starciach na bliskie odległości, szczególnie w budynkach. Zrobiono też porządek ze zbyt dużym zapasem amunicji (nawet będąc w pojeździe – limit amunicji, który wcale nie jest kosmiczny też ich dotyczy). Teraz trzeba częściej prosić o pomoc sojuszników, albo udawać się do punktów z zaopatrzeniem rozsianych po mapie czy przeszukiwać ciała poległych.
W pewnym sensie jest jednak trudniej polec, bo każda klasa postaci może reanimować graczy, nie tylko medycy (choć ci są w tym najskuteczniejsi). Klasy mają swoje dodatkowe specjalizacje i rozwijają umiejętności, które podnoszą konkretny aspekt mechaniki. Można np. szybciej przeładowywać broń, albo nosić trochę więcej amunicji.
Usprawniono też personalizację postaci, wliczając w to broń. Czysto wizualnych detali do ewentualnej zmiany jest bardzo dużo. To co prawda nie tylko stricte podręcznikowe elementy przydziałowe żołnierzy w II Wojnie Światowej, ale obyło się bez parady dziwnych dodatków jak w pierwszym materiale promocyjnym. Purystów mogą głównie martwić niektóre celowniki, egzotyczne jak na realia drugowojenne.
Odbicia z RayTracing i inne wodotryski
Battlefield V to zdecydowanie najładniejsza i najbardziej dopieszczona technologicznie odsłona serii. Co prawda tylko posiadacze najnowszych kart z serii GeForce RTX będą mogli zobaczyć świetne odbicia światła za sprawą technologii ray tracing, ale i bez tej funkcji gra wygląda rewelacyjnie. Jest dużo szczegółów, a silnik produkcji nieodłącznie nie ma problemów z generowaniem rozległych terenów.
Na pewno przynajmniej do wydania następnej części, Battlefield V będzie używany jako benchmark dla wydajnych podzespołów komputerowych. Chociaż optymalizacja też nie jest zła, bo żeby cieszyć się całkiem znośną grafiką, nie trzeba od razu tak wydajnych komponentów jakie montuje się w komputerach za grube tysiące. Co innego 4K i Ultra z ray tracingiem – wtedy nawet najmocniejsze karty nie nudzą, ale już od czasu premiery w kolejnych łatkach usprawniono wydajność efektów dostępnych dla RTX.
Udźwiękowienie pasuje do klimatu rozgrywki, a muzyka w samej grze bywa dość ponura dobrze współgrając z brudną tematyką wojny.
Udany powrót do II Wojny Światowej
Tryb fabularny mimo ciekawych założeń woła o pomstę do nieba. Za to jako gra multiplayer Battlefield V wypada bardzo dobrze. Grając szczególnie w Wielkie Operacje czy nawet Podbój mamy wrażenie uczestnictwa w prawdziwym niemałym konflikcie. Ogrom sprzętu i graczy na jednej mapie, wszechogarniająca destrukcja otoczenia i wymogi gry zespołowej robią solidny efekt. Na szczęście nie zrobił się z tego kolejny Fortnite, więc wprowadzająca zapowiedź filmowa była tylko wpadką, a nie realnym obrazem gry. A obraz jest oczywiście mistrzowski, bo DICE znów wycisnęło wszelkie soki z naszych biurkowych maszyn świetnym operowaniem technologią tworzenia obrazu w grze.