Kingdom Come: Deliverance – średniowieczny symulator Henryka

Od pewnego czasu możemy obserwować rosnącą popularność gier RPG. W przeważającej większości są to twory w światach fantasy, czasem cyberpunk albo postapo. Niewiele jest jednak takich tytułów, gdzie zamiast magii czy nowoczesnych technologii mamy prawdziwe średniowieczne realia lub przynajmniej bardzo do nich zbliżone. Czesi ze studia Warhorse już kilka lat temu przeprowadzili udaną zbiórkę pieniędzy na średniowieczny symulator RPG i potraktowali swoją grę realistycznie, zarówno pod względem mechaniki jak i osadzenia w świecie.

Wcielamy się tu w Henryka, młodego syna kowala, mieszkającego w pobliżu zamku. Nie jest on do końca sumienny i pracowity. Miesza się w towarzystwo awanturniczych kolegów, często odwiedzających karczmę. Z drugiej strony pomaga ojcu w pracy, a ostatnio zainteresował się lekcjami fechtunku u jegomościa zatrzymującego się przejazdem w jego wiosce. Spokojne życie z dala od zmartwień wielkiego świata przerywa jednak najazd wrogich wojsk. Giną rodzice głównego bohatera, a on nie zdoławszy uciec na zamek, gna co sił pierwszym znalezionym koniem, aby ostrzec pana tego kawałka Czech. Jakiś czas po tym postanawia rozprawić się z winowajcami śmierci swoich rodziców.

Rozprawiając szerzej o fabule, akcja dzieje się w Czechach na samym początku XV wieku (dokładnie w 1403 roku). Po wielkim dobrobycie na tronie siada syn wybitnego króla, którego rządy nawet bez odniesienia do ojca trudno nazwać chociażby średnimi. Kraj nie prosperuje tak dobrze jak niegdyś, co sprawia że wysoko urodzeni w Czechach proszą o pomoc ościennego władcę Króla Zygmunta. Oczywiście „pomoc” ta wiąże się z najazdem.

Henryk może nie jest nikim, bo synem dobrego i cenionego rzemieślnika, ale po zrównaniu z ziemią rodzimych stron ląduje na dnie hierarchii, chociaż spotyka na początku swojej drogi życzliwych ludzi. W grze osią rozgrywki pozostaje chęć zemsty na winowajcach i walczymy może nie tyle z pobudek patriotycznych, co osobistych oraz w imię honoru. Wspinanie się po drabinie średniowiecznej hierarchii jest trudne, ale nie niemożliwe. Nawet dialogi idealnie odzwierciedlają nasz status. Możny zwykle w ogóle nie jest zainteresowany naszą osobą, a najzwyklejszy wieśniak, kiedy wespniemy się w naszych wojażach do nieco wyższej sfery, będzie przychylnie nastawiony i grzeczny. Poza tym nawet nasz rynsztunek i wygląd ma znaczenie. Paradując z zakrwawionym mieczem będziemy wzbudzać respekt wśród pospólstwa, a obdarte łachy strącą nas na samo dno.

To jedna z bardzo wielu mechanik rozgrywki. Nasz Henryk nie tylko musi spać, ale też jeść, a i czasem się umyć lub opatrzyć. Warto przy tym zaznaczyć, że nie mamy tu do czynienia z mechanicznym pobraniem apteczki i rosnącym paskiem zdrowia. Rany goją się jakiś czas, a ich posiadanie oznacza nie raz kulenie czy trudności w walce. Jeśli za mocno ograniczymy sen, to bohater może prawie usnąć na stojąco. Nie może przy tym spać byle gdzie jak jakiś Wiedźmin, ale w udostępnionych nam łóżkach, posłaniach czy znalezionych w lesie obozowiskach. A i o śmierci głodowej przekonamy się nie jedząc przez zbyt długi czas. W dodatku jedzenie musi być albo świeże albo suszone, bo od zepsutego można zachorować – jak w życiu. Bardzo realistyczne są też mechaniki zdobywania biegłości w danych dziedzinach. Np. jazdę konną szlifujemy po prostu jeżdżąc, a władanie łukiem podczas treningów, polowań na dzikie zwierzęta, a przede wszystkim w walce. Przypomina to trochę mechanizm z serii Gothic, bo też znajdziemy osoby, które za słoną opłatą (a niektórzy nawet za darmo) nauczą nas tego czy owego. Na pewno szybko powinniśmy zainterweniować i wyzbyć się analfabetyzmu, bo wszelakie druki będą dla nas tylko zbiorem niezrozumiałych krzaczków.

Jedną z największych wad Kingdom Come: Deliverance jest system zapisu. Automatyczne nagranie stanu gry odbywa się tylko czasem, głównie w ważnych fabularnie momentach albo po zawiązaniu nowego zadania. Spanie też przywołuje zapis gry i wyrabia nawyk częstych drzemek. Dzięki niemu nie powinniśmy mieć ogromnych problemów z niewyspaniem Henryka. Ostatnią metodą jest wypicie zbawiennego sznapsa. Ale że to alkohol, to bohater po nim bywa nieco wstawiony. To jeszcze pół biedy, bo jedna butelka równa się jednemu zapisowi, a sznapsy nie są ani tanie ani dostępne w setkach tysięcy. Nie raz trzeba je ukraść albo samemu wytworzyć (alchemia jest jednak trudna i też niełatwo o składniki). Jednak kradzież to nie bułka z masłem. Zbroja ociera się i trzeszczy, co słychać, a wejście do nieswojego domu powoduje zainteresowanie właścicieli i strażników – nie można po prostu założyć komuś wiadra na głowę albo wziąć czegoś, kiedy ten nie patrzy i obłowionym przekroczyć drzwi wyjściowe. Ale wracając do zapisów gry, na szczęście twórcy obiecali już w kolejnych łatkach dodanie komendy „zapisz i wyjdź”.

Mechanika walki jest trudna. Należy parować ciosy, zasłaniać się, robić pchnięcia i cięcia z różnych stron, uczyć się trudnych do opanowania i odmiennych od broni kombosów, czekać na odsłonięcie się przeciwnika, itd. W grupie zdecydowanie opłaca się zachowywać niehonorowo i wyszukiwać przeciwników będących do nas tyłem, ciąć ich w plecy. W dodatku nie ma żadnego celownika podczas używania łuków. Ciekawa jest możliwość poddania się przeciwników (można ich puścić wolno, bez broni, albo zabić), z której sami też możemy skorzystać, ale nie zawsze i nie każdy musi respektować naszą kapitulację. Patrząc od początku na recenzję można odnieść wrażenie, że to hardokorowa gra, i słusznie. Poziom trudności jest duży, starcia trudne, łatwo natomiast o kiepską dla nas decyzję podczas gry. A przecież nie da rady co chwilę zapisywać rozgrywki, tym bardziej w różnych slotach.
Opłaca się rozwijać retorykę, bo o wiele łatwiej przekonać rozmówców do naszych racji i czasem obejdzie się też bez wyciągania żelaza i pojedynków.

W ogóle dialogi są bardzo dobrze napisane, odzwierciedlają średniowieczne realia i nie są sztuczne. W końcu wtedy mówiło się „szczęść Boże” czy „bądź zdrów”, a nie „dzień dobry” i „cześć” jak teraz. Uwzględnienie tych i innych językowych smaczków wyjątkowo pomaga w zagłębieniu się w średniowieczny świat Czech oraz przekonuje o jego autentyczności. A jaki jest ten świat? Rozległy, ale bez przesady. To nie mapa z Wiedźmina 3 z dodatkami. W całości otwarty, chociaż na początku gry w dużej mierze liniowy, aby pociągnąć pewne wątki i dać nam możliwość nauczenia się ważnych mechanik. Mapa jest bardzo ładna, w stylu średniowiecza. Można po niej podróżować „mało życiowo” szybką podróżą, ale wtedy nie podwyższymy umiejętności jazdy, a czasem natkniemy się na wędrowców, bandytów czy inne niespodzianki.

Cały interfejs jest przepięknie zaprojektowany z uwzględnieniem sztuki tamtego okresu, aczkolwiek bogaty w opcje, więc należy chwilę poświęcić na jego opanowanie. Warto odnotować dbałość o realizm ekwipunku. Nie nosimy ton wyposażenia, nadmiar możemy dać do końskich juk. Konia można zmieniać na takiego o lepszych statystykach, a i jego ekwipunek, jak chociażby siodło, wymieniać na nowy. Jednak nie od początku będziemy posiadaczami jakiegokolwiek zwierzęcia. Zbroja to nie jeden czy dwa przedmioty, a osobne sloty na bardzo wiele pomniejszych elementów pancerza. Ale nawet on nie daje nam 100% ochrony.

Oprawa graficzna dzięki zastosowaniu CryEngine jest bardzo pozytywna, choć zdarzają się niedoróbki (w tym klasyczne przenikania obiektów, zacięcia itd.), a sama optymalizacja mogłaby być ciut lepsza. Roślinność wygląda wspaniale i nietrudno o piękne widoki, szczególnie na terenach mniej zurbanizowanych. Część animacji jest siermiężna (w dodatku jest ich bardzo dużo – podniesienie czegoś z gruntu to animacja, tak samo otwarcie skrzyni, itp.), a powtarzalność modeli niezależnych pomniejszych postaci duża, ale to nie przeszkadza w stwierdzeniu, że jest ładnie, a często wręcz malowniczo. Ale też nie przesadzajmy, gra jest realistyczna, więc nie uświadczymy ogromnych wodospadów, zapierających dech w piersiach pustyń postapokaliptycznych wypełnionych wrakami itp. To w końcu dość swojskie klimaty wsi i grodów średniowiecza.

Kingdom Come: Deliverance to kawał świetnej gry RPG, a będąc bardziej szczegółowym, wręcz symulatora średniowiecza. Ma pewne niedoróbki, ale jak widać po aktywności twórców wiele z nich, jeśli nie wszystkie, będą załatane w kolejnych aktualizacjach. Czy jednak zmienią podwaliny rozgrywki? Przydałoby się rozróżnienie na dwa tryby – jeden hardkorowy dla prawdziwych wyjadaczy, podobny do obecnej rozgrywki, a drugi odwołujący się do standardów gier RPG, bez zbędnych utrudniaczy. Mogą one bowiem odstraszyć nie tylko niedzielnych graczy, ale także fanów gatunku, przyzwyczajonych do innych standardów „powszednich” gier RPG (dobrze, że chociaż savy dostaną łatkę). Na obecnym etapie jest to bardzo dobra produkcja, ale nie można jej polecić każdemu. Na pewno nie tym mniej twardym graczom. Z pewnością grze brak przystępności dla szerokiego grona odbiorców.

Dodaj komentarz

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.